Z pewnego e-maila (Fri 02 Jul 2004 - 18:43:37 MET DST)

"marzy mi się wyjazd do Czech. Jest tam do »zrobienia« bardzo
interesująca kopalnia. Rzecz jednak w tym, żeby ją »zrobić«,
a nie być przez nią »zrobionym« To oznacza, że nie chcę być
w niej uwięziony przez jakiś zawał, ani też nie mam ochoty bulić
żadnej grzywny za włażenie tam gdzie mnie nie proszą"


Wyprawa do wnętrza Ziemi ;-)



01.

Z końcem lata uzyskałem niezbyt pewną informację o możliwości odwiedzenia starej, nieczynnej kopalni uranu. Wejście miało się znajdować w lesie na zboczu góry, u podnóża skały wyzierającej na powierzchnię. We wskazanym rejonie takich miejsc jest sporo, a krótkie i pobieżne oględziny niewiele dały. Jednak perspektywa zobaczenia podziemnych wyrobisk była dla mnie na tyle kusząca, że postanowiłem wszystko jeszcze raz dokładnie sprawdzić na miejscu. Plan był bardzo prosty: Kilka późnych popołudniowych godzin na przeszukiwanie terenu, a w razie trafienia we właściwe miejsce "otwarcie" go tuż przed zmrokiem i wejście do kopalni. Ta, przyznaję, dość dziwna pora miała zagwarantować, że moja obecność w tym miejscu nie będzie nikomu przeszkadzała. :-) 18 października (obładowany sprzętem do kopania jak wędrowny ogrodnik) około godziny szesnastej byłem na miejscu. Fotografia obok pokazuje miejsce, które szczególnie mnie zainteresowało. Na pozór nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ale to właśnie tutaj znalazłem swoją bramkę do wnętrza Ziemi.

02.



Wystarczyło usunięcie płytkiej warstwy kamieni żeby poczuć wyraźny, zimny podmuch z podziemia. O ile dotychczas wejście do kopalni tkwiło jedynie w sferze mojej wyobraźni, od tego momentu z każdą minutą zdawało się być coraz to bardziej realne. Jeszcze pół godziny i mogłem zajrzeć do otworu, jaki pojawił się w dole pod skałą. Widok nieco mnie przeraził. Zobaczyłem tam bardzo ciasny kanał - "kiszkę" długości kilku metrów wchodzącą poziomo w głąb góry. Nie cierpię na klaustrofobię, jednak, kiedy po dłuższym wahaniu i przymiarkach wpełzałem pod ziemię na plecach ciągnąc za sobą wór ze sprzętem, czułem się bardzo nieswojo. Niezwykła pora i okoliczności zrobiły swoje - byłem dobrze przestraszony.

03.



Szczęśliwie, chyba gdzieś na trzecim metrze mogłem prawie, że usiąść. Cóż za ulga! Teraz został jeszcze do pokonania ciasny przesmyk między drewnianymi belkami blokującymi korytarz. Zauważyłem, że ludzie, którzy byli tu przede mną (wiem, że weszli do kopalni miesiąc wcześniej) solidnie się napracowali przy udrożnienieniu tego zacisku. Jakkolwiek moje prośby o to, aby wskazali mi gdzie jest wejście pozostały bez echa, to i tak, właśnie im zawdzięczam przetarcie szlaku. Owszem, byłoby przyjemnie być tutaj pierwszym, ale i też przyjemnie jest zobaczyć ślad czyjegoś buta, błądząc samotnie gdzieś głęboko pod ziemią.

04.






Spojrzenie w tył - tutaj jestem już po drugiej stronie przeszkody. Wkładam na siebie dodatkową odzież - temperatura otoczenia wynosi około 5 - 7 stopni. Mierzę promieniowanie. Wychodzi tło razy 20, czyli 4 µSv/h. Jeszcze sprawdzam zapas baterii, kask na głowę, wór z resztą moich drobiazgów na plecy i naprzód...

05.





Dopiero teraz, stojąc w chodniku mogłem cokolwiek więcej ogarnąć wzrokiem. Obraz nie przedstawiał się zbyt imponująco. Niski i wąski korytarz, o dość nieregularnym, jakby "pijanym" przebiegu, ani trochę nie przypominał sztolni, które widywałem na archiwalnych zdjęciach. W powietrzu obecny intensywny zapach zbutwiałego drewna. Pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy - skąd tutaj gruz ceglany - wkrótce zyskało odpowiedź.

06.


Tuż za zakrętem korytarza natknąłem się na zbudowane z cegieł niewielkie pomieszczenie zamykane masywną kratą. Wewnątrz przy ścianach stały tylko pordzewiałe, stalowe regały. Wyglądało mi to na jakiś magazyn. Później naliczyłem pięć podobnych pomieszczeń, rozmieszczonych po lewej stronie, co 10 - 15 metrów. Chodnik, mniej więcej przebiegający na tym odcinku prostoliniowo, miał tak nierówne ściany jakby górnicy nie byli zdecydowani, w którą stronę mają go drążyć. W zakamarkach walał się kopalniany złom - stare gaśnice, łańcuchy, stalowe liny. W usypanej pod ścianą stercie piasku (nie wiedzieć w jakim celu tu przechowywanego) znajduję wbitą łopatę o niespotykanym trójkątnym kształcie - pewnie jakiś górniczy model. :-)

07.





Choć nie widać tego dobrze na zdjęciu, cały korytarz był mocno zasypany przegnitymi elementami drewnianej obudowy - także foto 23. Przebycie śliskiego rumowiska z desek w niektórych miejscach okazywało się trochę kłopotliwe. Tu i ówdzie przejście przegradzały małe usypiska kamieni oderwanych od stropu.

08.

Wkrótce dotarłem do piątego, ostatniego z pomieszczeń. Tutaj okazało się, że prawdopodobnie spełniały one funkcję składu materiałów wybuchowych. Może o tym świadczyć napis 300 kg widoczny na drzwiach, a także znaleziona nieopodal metalowa tablica, na której wyszczególniono materiały wybuchowe (perunit, permonex) oraz spłonki (rozbušky) Po chwili korytarz zrobił się nieco przestronniejszy, bardziej uporządkowany. Sprawił to brak drewnianej obudowy. Wokół gołe skały. Napotykam jeszcze podwozie górniczego wózka - foto 25. Po bodaj pięciu zakrętach (chodnik wił się tu niczym szczelina przeciwlotnicza) wszedłem do sporej komory, skąd w dwóch kierunkach odchodził obszerny korytarz. Próbę posuwania się w jego prawą stronę przerwałem wraz z pojawieniem się wody - foto 28. Tylko kierunek w lewo (poprzez ścianę odcinającą dalszy odcinek korytarza, w której ktoś wybił otwór - foto 29) mógł zaprowadzić mnie dalej w głąb kopalni. Tam też poszedłem.

09.



Dziura, przez którą musiałem przeleźć, aby pokonać ścianę, po jej drugiej stronie wypadła akurat na powierzchni dużego zawału. Pomiędzy zalegającymi tam głazami oraz pozostawionym przez górników kłębowiskiem belek i szyn, a stropem (foto 30) było jeszcze dosyć przestrzeni by swobodnie przejść do dalszej części kopalni. Zdjęcie obok pokazuje właśnie to miejsce. Ciekawe, dlaczego odcięto część korytarzy ścianą? Być może było to uwarunkowane koniecznością lepszej wentylacji pozostałej, czynnej części wyrobisk i ochroną przed radonem wydostającym się z wyeksploatowanych już odcinków. Promieniowanie gamma osiąga tutaj poziom około 10 - 15 µSv/h.

10.


Po zejściu z zawału znalazłem się w okazałym, przestronnym chodniku z dobrze zachowaną obudową. Jak się później okazało, przebiegał on w linii prostej na odcinku około 500 metrów. Kiedy szedłem tam pierwszy raz chodnik zdawał się nie mieć końca. :-) Ślady pozostałe po zdemontowanej dwutorowej kolejce mogą świadczyć, że transportowano tędy urobek z bardziej oddalonych miejsc właściwej eksploatacji złoża. Jakość prezentowanej obok fotografii jest bardzo kiepska, a wynika z małej wydolności lampy błyskowej mojego aparatu fotograficznego. Pozostawiam ją tutaj, bo ma w sobie coś z nastroju chwili, kiedy to w szybkim tempie "wykończają" się zużyte baterie, a do wyjścia pozostaje jeszcze kilkaset metrów. W takiej sytuacji znalazłem się kilka dni później będąc tu ponownie. Podobna, poprawna wersja - foto 32.

11.





Po około dwustu metrach wszedłem do ściśle obudowanego drewnem odcinka korytarza. Krył on w sobie kilka dotychczas nieznanych mi (jestem pierwszy raz w kopalni) "urządzeń". Najpierw dostrzegłem blaszaną bańkę (oliwiarkę?) o fajnym kształcie i ze śmiesznym dzióbkiem, którą (zważywszy na postępującą wokół nieubłaganie korozję - foto 35) natychmiast uwieczniłem w fotografii. :-)

12.




Poza niewątpliwie zwartą i mocną konstrukcją obudowy - foto 34, w pobliżu natrafiłem na wyposażony w drabiny szyb do wyżej położonego chodnika. Według później zdobytej informacji, sam znajdowałem się na drugim poziomie wyrobisk. Odwrotnie, od góry (z poziomu pierwszego) schodziło tu coś w rodzaju zsypu. Pod jego wylotem pozostała sterta kamieni - także foto 36. Podobno kopalnia w całości była rozbudowana aż na pięciu poziomach.

13.




To samo zjawisko (na zdjęciu widoczna mglista smuga ciepłego powietrza wciąganego w dół szybu) obserwowałem w jeszcze jednym miejscu kopalni - foto 18. To zapewne efekt skroplenia powietrza, które dotarło tu z chodników pierwszego poziomu. Przypuszczam, że istnieją tam otwory wentylacyjne lub jakieś inne szczeliny połączone z powierzchnią. Przydało się na coś słabsze światło. :-) W mocnym oświetleniu efekt nie jest widoczny. Patrz także foto 12.

14.




W dalszej drodze napotykam boczny korytarz w lewo. Ma około 180 metrów, a jego przebieg wskazuje, że kiedyś mógł kończyć się wyjściem na powierzchnię. Teraz znalazłem tu zawał i nieco wody. W środkowej części, pośród obszernego rozsypiska desek natrafiłem na przepastną dziurę (szyb?) w dół. Na ścianach pojawiają się dziwne wycieki czarnej i bardzo mazistej substancji - foto 56. Szybko wracam do poprzedniej trasy - foto 37.

15.




Kolejne sto metrów, kolejny zawał i wkrótce pojawiają się pierwsze - jak to sobie nazwałem - gałązki, czyli boczne, dużo mniejsze chodniki rozchodzące się w dwie strony od głównego korytarza. Mają one bardzo różne długości oraz nieregularny przebieg. Być może z tych chodników drążonych "za żyłą" wybrano najwięcej zasobnej w uran rudy - foto 46. Licznik pokazuje dawkę gamma rzędu 20 µSv/h. Kolorowa plama, to mój ubabrany błotem plecak i radiometr.

16.


Coraz większa różnorodność kształtów, form i kierunków - foto 41; 42. Nie liczę już szybów, drabin i poszczególnych odnóg. Zaczynam odczuwać nieprzyjemną obawę przed utratą orientacji. Trudniejsze miejsca oznaczam "drogowskazami" > z desek. Trochę z siebie kpię po cichu, ale układam te dechy i jestem spokojniejszy. Niesamowita jest cisza przerywana czasem odgłosem kapania wody. Cmoknięcie błota pod butem urasta do rangi hałasu - chyba nie ważyłbym się użyć tu młotka. Kuszą drabiny ustawione w szybach, ale są wystarczająco stare, aby się pode mną rozsypać. Upadek musiałby się skończyć fatalnie. Chwilami przychodzi mi na myśl, że zbyt łatwo ta wycieczka przebiega, że powinienem bardziej uważać. Chyba jestem już trochę zmęczony.

17.


Dopiero szkicując plan naliczyłem dziewięć szybów z drugiego poziomu. Pięć prowadzących w górę i cztery na niższy, trzeci poziom. Szyb tutaj, to na ogół kwadratowa konstrukcja, często całkowicie obudowana drewnem o przybliżonych rozmiarach 1,5 x 1,5 m. Komunikacja odbywała się za pomocą drabin stojących na wewnętrznych podestach. Nie dostrzegłem żadnych urządzeń w rodzaju prymitywnych wind czy kołowrotów. Foto 38; 44; 45. Jest tu jeszcze jedno miejsce, które mogło spełniać rolę szybu, choć z pewnością nie zasługuje na tak specjalistyczną nazwę. Była to szeroka, trzymetrowa szczelina, rozciągająca się w skałach na długości około sześciu metrów i co najmniej tak samo głęboka. Natknąłem się na nią w dosyć obszernej komorze na końcu jednego z chodników. Niestety, nie zmieściła się w obiektywie.

18.

Znów konflikt temperatur tworzy tajemniczą, zamgloną scenerię - jest trochę baśniowo :-) Środkowy fragment chodnika otwiera się tu ku górze wąską, wysoką szczeliną. Pewnie gdzieś stamtąd jest zasysane cieplejsze powietrze. Zachęcony żółtawym kolorem skał przez dłuższy czas bezskutecznie próbuję szukać minerałów uranu. Kopalnia robi wrażenie dobrze "wygarniętej" Zapewne więcej odłamków uranowej blendy pozostało na hałdach niż tu na dole. Przy słabym, sztucznym świetle wszystko wygląda inaczej, całe moje doświadczenie z powierzchni na nic. :-) Do tego we wszechobecnym promieniowaniu nie sposób licznikiem namierzyć pojedynczy obiekt. W pewnej chwili ze zdziwieniem zauważyłem, że najbardziej radioaktywny jestem ja sam. Winowajcą był oczywiście radon, a dokładniej to, co z jego radioaktywnego rozpadu na mnie pozostało. Przy średnim poziomie 10 - 15, (miejscami do 20 µSv/h) licznik przyłożony do odzieży wykazał dawkę 24 µSv/h. Co ciekawe, tak wysoką wartość stwierdziłem wyłącznie na bluzie z tkaniny typu polar.

19.






Białą powłokę na fragmencie drewnianej obudowy tworzą grzyby, które całkowicie opanowały podziemie i na stałe są tu chyba jedynym żywym organizmem. Z pewnością ich zarodniki zostały już dawno przywleczone z powierzchni i bardzo dobrze zaaklimatyzowały się w tej niegościnnej przestrzeni.

20.






Takim ślepym, małym "kurnikiem" za drzwiami z siatki (pewnie znów jakiś podręczny magazynek) kończy się półkilometrowy główny chodnik drugiego poziomu. Podobnie jak w rejonie składu materiałów wybuchowych tu także znalazłem stertę piasku. Ciekawe, do czego był potrzebny?

21.





Być może tędy udałoby się zejść na niższy (trzeci) poziom wyrobiska unikając ryzykownej wyprawy szybem. Wydaje się jakby drążone z dwóch stron na spotkanie chodniki, wykonano przez pomyłkę na różnych wysokościach. Choć różnica nie przekracza wysokości chodnika, nie próbowałem jednak sforsować tego stopnia. Trochę podobne miejsce - foto 47.

22.
Podobno kiedyś naliczono w kopalni około stu występujących minerałów. Mój mineralny łup okazał się mniej niż skromny - wyniosłem zaledwie kilka próbek skał, aby obejrzeć je przy świetle dziennym. Całkowicie nowe, obce otoczenie, a co za tym idzie - nadmiar wrażeń, nie sprzyjały poszukiwaniom. Pozostało trochę zdjęć, co bardziej efektownych barw, skupień i wykwitów zaobserwowanych pod ziemią - foto 48; 49; 50; 51; 52; 53; 54; 55; 56; 57. Pozostanie mi także świadomość pobytu w miejscu bardzo niezwykłym i satysfakcja z pokonania własnych obaw. Tych małych i dużych, tych mniej i tych bardziej racjonalnych. Promieniowanie radioaktywne (20 µSv/h = tło naturalne x 100) wydaje mi się nieodzownym składnikiem środowiska kopalni uranu, jego niezbędną i charakterystyczną cechą. Bez niego kopalnia uranu traci tożsamość. Tu na szczęście nikt nie sprzedaje biletów wstępu z gwarancją bezpieczeństwa radiologicznego. :-)

Nasycony radonem i podziemnymi wrażeniami, przed północą wychylam głowę z dziury w Ziemi. Leżę chwilę, nagle zaskoczony mocno rozgwieżdżonym niebem. Wspaniale teraz wygląda.




Już 20 października (dzień po powrocie z kopalni) przekonałem się, że spora część wykonanych tam przeze mnie zdjęć jest bardzo marnej jakości - foto 10. Niestety, mój popularny niegdyś aparat Samsung SF - 100 z wmontowaną na stałe, małą lampą błyskową podołał podziemnym ciemnościom tylko na krótkich dystansach. Jeszcze tego samego dnia napisałem o mojej foto-porażce do Marka Battka, znajomego z grupy dyskusyjnej pl.rec.mineraly, gdzie wspólnie obrabialiśmy czasem jakieś uranowe tematy. Bardzo szybko otrzymałem od Marka odpowiedź przechodzącą moje najśmielsze oczekiwania - kilka słów o jego sprzęcie fotograficznym i deklarację gotowości do wyjazdu. Całkowicie zaskoczony tak niezwykłym zbiegiem okoliczności dopiero po dłuższej chwili przypominam sobie e-mail wysłany przez Marka jeszcze w lipcu na grupę:

(Fri 02 Jul 2004 - 23:11:03 MET DST)

"Jeśli będziesz wybierał się do jakiejś ciekawej
kopalni, daj znać, chętnie też się wybiorę".


Pozostało dograć niektóre szczegóły wspólnej wyprawy. Wstępnie umawiamy się na spotkanie 27 października wieczorem. Wciąż nie mogę wyjść ze stanu zdumienia - nieczęsto zdarza się cokolwiek tak błyskawicznie zorganizować. Spodziewałem się odwiedzić kopalnię najwcześniej z wiosną 2005 roku, tymczasem już po tygodniu szykuje się kolejny wyjazd. Kilka pozostałych dni wykorzystuję na doprowadzenie do porządku sprzętu i ciuchów. Kopalniane błoto szczególnie dobrze zakleiło mój plecak i nie zamierza łatwo puścić. :-) Szykuję także gumowce w nadziei na przejście zalanego wodą odcinka głównego korytarza. Śledzę prognozę pogody. Na razie jest niezła, jednak na dzień wyjazdu zapowiadane są przelotne opady deszczu. Stan pogody niepokoił mnie o tyle, że bardzo ulewny deszcz mógłby szybko zmienić wejście do kopalni w dziurę pełną błota, albo, co gorsza, spowodować osunięcie ziemi i zablokowanie nam drogi powrotu. Wprawdzie to drugie zalatuje czarnowidztwem jednak będąc na dole lepiej jest nie mieć powodów do tego rodzaju zmartwień.

27 października około szesnastej jestem na miejscu. Nieopodal wejścia do kopalni pośród gęstych krzaków rozbijam mały namiot. Oddzielam rzeczy, które muszę zabrać ze sobą pod ziemię, reszta klamotów pozostanie tymczasem w "chatce". Przed zmrokiem "otwieram" wejście - nic się tam nie zmieniło. Na 18:30 jestem umówiony z Markiem, który ma tu dojechać z Wrocławia, schodzę więc z lasu do drogi. Tymczasem robi się całkiem ciemno i zaczyna opadać bardzo gęsta mżawka. W nikłej poświacie jedynej żarówki (scenografia jak do horroru :-) zawieszonej na pobliskiej chałupie, sterczę samotnie przy drodze. Pogoda jest wyjątkowo paskudna, zaczynam wątpić, czy Marek się pojawi, czy nie zawrócił z trasy z powrotem do Wrocławia. Jednak za chwilę widzę jakieś światło na drodze, samochód podjeżdża bliżej, zatrzymuje się. Zza uchylonej szyby słyszę spokojne - cześć. :-) Jest Marek! Jakby zupełnie nie dostrzegając niezwykłych okoliczności (nadal obrzydliwie mży) z wolna wyciąga swoje rzeczy z wozu i wkrótce ruszamy w las. Nie minął kwadrans, kiedy stanęliśmy nad otwartym wejściem. Andrzej, plecak - plecak, Marek, w tej kolejności daliśmy nura pod ziemię. Obawiałem się trochę o Marka, jak też pokona wejście. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie. Mimo słusznej postury wśliznął się pod skałę sprawnie jak wąż. :-)

Już później, grzejąc tyłek w domowym zaciszu przypomniałem sobie ponownie ten epizod naszej wycieczki. Nieczęsta to doprawdy sytuacja, kiedy dwóch w gruncie rzeczy obcych sobie facetów, spotyka się paskudną porą na ponurym odludziu. Mało tego, w niespełna kwadrans po przywitaniu się, jeden drugiego "zaprasza" do jakiejś podejrzanej dziury w głębi lasu. :-) Wypada tylko dziękować Markowi za okazane mi, a niezbędne w tych warunkach zaufanie.

Dość szybko pokonaliśmy początkowy odcinek z magazynami materiałów wybuchowych. Zgodnie z doraźnie przyjętym planem idziemy w prawą stronę głównego chodnika. Podczas mojej pierwszej wizyty po kilkudziesięciu metrach zatrzymała mnie woda - foto 28. Tym razem, uzbrojeni w gumowe buty mamy nadzieję sucho przejść mokry odcinek i dostać się do dalszej, być może niezalanej części chodnika. Niestety, w miarę jak się posuwamy woda staje się coraz głębsza. W pewnym momencie wpadam nogami zbyt głęboko nabierając wody w gumiaki. Do pełna. :-) Chwilę później za zakrętem korytarza widzę spory zawał. Podczas gdy Marek objuczony sprzętem fotograficznym zostaje nieco z tyłu wyłażę z wody na stertę kamieni. Jednak dalsza część korytarza jest całkiem odcięta. W zawale nie widać nawet najmniejszego otworu, którym można by się przecisnąć. Musimy zawrócić. Szkoda. Dobrze, że na pociechę pozostała nam wcale niemała część wyrobiska "za ścianą" - foto 29. Wkrótce maszerujemy głównym chodnikiem. Skrót z tablic informacyjnych, "UC š-1" które tam znaleźliśmy, Marek rozwinął do Ustředni Chodba štola-1 czyli chodnik centralny sztolni nr 1. Wprawdzie zastrzegł, że jego interpretacja może być błędna, ale widać, że chodnik z pewnością zasługuje na miano centralnego - ponad pół kilometra w linii prostej - foto 32; 37. Uwagę Marka, że idziemy tędy "w gnejsie" wstydliwie zbywam milczkiem. Nie potwierdzam i nie zaprzeczam, obiecując sobie w domu sprawdzić, co to za skała ów gnejs :-) Sprawdzić i wreszcie zapamiętać.

Gnejs:
Pospolita skała metamorficzna powstała w warunkach wysokich ciśnień (od 3 do 12 kBar) i temperatur (500-700ºC) ze skał typu piaskowców lub granitów. Posiada grubokrystaliczną teksturę charakteryzującą się występowaniem często powyginanych warstw o zróżnicowanym składzie mineralnym.

Marek pokazuje mi na ścianie grudkę wyróżniającą się ceglastym kolorem. Minerał? Zbutwiały kawałek drewna? Macam paluchem i po chwili wprost ze skały wyciągam tekturową rurę. Czytelny napis PERUNIT (foto 58) nie pozostawia żadnych wątpliwości - natrafiliśmy na górniczy niewybuch. To właśnie materiał wybuchowy sączony wraz z wodą z otworu strzałowego utworzył barwny wykwit. Kilka dni później, już w domu, spróbowałem zapalić wysuszone resztki perunitu przypominające wyglądem kit szklarski wymieszany z trocinami. Niewiarygodne, ale po kilkudziesięciu latach ciągłego rozmaczania, teraz spalał się szybko, jasnym, kopcącym płomieniem.

Podobno w "naszej" kopalni w ciągu dziesięcioletniej eksploatacji Czesi wydobyli ponad 400 ton (w przeliczeniu na uzyskany z rudy metal) uranu. Marek wyszukał gdzieś trochę literatury o czeskim górnictwie uranowym i co rusz podrzuca mi różne ciekawostki na ten temat wygrzebane z pamięci. Tak sobie pogadując niemal zapominamy o zdjęciach, które mieliśmy tutaj wykonać, ale i na to w końcu przyszedł czas. Podstawowym wymogiem (jak zawsze w fotografii) jest właściwe oświetlenie, a więc w naszych warunkach odpowiednio wydajna lampa błyskowa. W niektórych ujęciach zastosowaliśmy dodatkowe doświetlanie za pomocą drugiej lampy, co między innymi sprawiło, że na jednym ze zdjęć wystąpiłem w charakterze kopalnianego ducha - foto 37. :-) Fotografie zrobione wcześniej przeze mnie charakteryzują się słabym światłem i wyraźnie widoczną ziarnistością obrazu. Podziemna wyprawa okazała się dla mnie interesującym doświadczeniem także i w tej dziedzinie.

Przed północą wychodzimy na powierzchnię. Odprowadzam Marka przez las do pozostawionego na uboczu samochodu, którym wkrótce rusza w drogę powrotną do Wrocławia. Ja wracam do namiotu, początkowo mając wielką chęć przespać resztę czasu pozostałego do świtu. Wtedy jednak przypomina mi się wcześniejszy zamiar naszkicowania planu podziemi, którego nie zrealizowałem. W efekcie po krótkim wypoczynku i zmianie mokrego obuwia, około godziny pierwszej ponownie idę na dół. Przechodzę chodnik po chodniku, mierząc odległości metodą "na kroki", wyłapuję zakręty i załamania. Wszystko to przeniesione na papier daje mi jako takie pojęcie o kształcie i rozmieszczeniu wyrobisk. Zmuszony tą pracą do większej uwagi znajduję kilka przegapionych wcześniej przejść. Niestety ich stan wzbudza we mnie pewne obawy. Nie wszędzie decyduję się wchodzić, ale mimo to natrafiam na niezwykłe (nawet w tutejszych warunkach) miejsca. Są to zlokalizowane na końcówkach dwóch chodników olbrzymie komory. W jednej i drugiej z powodzeniem można by zmieścić spory, dwupiętrowy dom. Szczególnie niepokojąco wygląda otchłań na krańcu chodnika opadającego w dół pod kątem około 30 stopni, długości ponad 100 metrów. Do "sufitu" jest tam co najmniej 10 metrów, zaś rozmiary szybu (średnica około 4 m) pozwalają sądzić, że sięga bardzo głęboko w dół. Nie sposób zajrzeć tam poprzez zwalisko wiszących nad przepaścią desek, a wchodzić na nie byłoby prawdziwym szaleństwem. Tymczasem wyraźnie zaczynają się "kończyć" baterie w moim oświetleniu. Nie przejąłbym się specjalnie mocno gdyby nie był to mój ostatni, dotąd świeży komplet. Światło "siada" w oczach. Nie powoduje to większego zagrożenia, ale budzi niepokój. Zmieniam baterie na wcześniej używane. Przez chwilę jest lepiej, potem sytuacja zaczyna się powtarzać. Czym prędzej szkicuję pozostałe jeszcze odcinki pomijając drobniejsze i co bardziej zagmatwane zakamary i szybko zmierzam do wyjścia. Około godziny czwartej rano jestem już na powierzchni. Jest niezwykle widna noc. To chyba z powodu mgły zawieszonej w lesie. Korzystam z okazji, aby "zamknąć" wejście do kopalni. Wymęczony idę spać do namiotu. Ze śpiwora wylazłem dopiero przed ósmą. Niebo szaro błękitne, las wokół obficie dymi nagromadzoną w nocy wilgocią. Zwijam swoje leśne gospodarstwo. Za parę godzin będę w domu.

18-10-2004 i 28-10-2004.

Marku, - jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję, za okazane mi zaufanie, za Twoją pomoc i współudział w wyprawie do wnętrza Ziemi. :-) Andrzej.

59.




Plan dostępnych chodników tzw. II poziomu kopalni uranu (jednocześnie trasa podziemnej wyprawy) wykonany w dniu 28 października. Miejsca, w których nie byłem w stanie należycie zorientować przebiegu chodników oznaczyłem znakami zapytania. Chodnik oznaczony kolorem czerwonym, zapada w dół pod kątem około 30 stopni w kierunku wschodnim i kończy się wielką komorą, z której szyb prowadzi do jeszcze niżej położonych partii kopalni.


Powrót do działu minerały promieniotwórcze

Powrót do strony głównej Minerały